Dokładnie dziś nad ranem, 5 października, minęło 77 lat, kiedy za kulochwytem zespołu policyjnych strzelnic na gdańskiej Zaspie zamordowano 38 obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku. Egzekucji dokonano na podstawie wyroku sądu wojskowego związku taktycznego "Gdańsk", popularnie zwanego Brygadą lub Grupą Eberhardta.
Wzorem lat ubiegłych odbyły się dziś uroczystości na Cmentarzu Bohaterów na Zaspie, w mediach pojawiły się mniej lub bardziej obszerne teksty poświęcone walkom o gmach Poczty Polskiej na Heveliusplatz (specjalnie czynię to rozróżnienie, aby przypomnieć, że w Wolnym Mieście Gdańsku istniały trzy polskie urzędy pocztowe...) i zbrodni sądowej popełnionych na ocalałych obrońcach.
Historia bohaterskiej walki polskich urzędników w Gdańsku, wydawałoby, nie powinna mieć już żadnych tajemnic przed nami. Stała się jednym z najwyraźniejszych symboli oporu, jaką Polacy stawili niemieckim napastnikom już pierwszego dnia wojny. Zdjęcia czy ujęcia filmowe prezentujące gmach na Heveliusplatz tak podczas walk, jak i po ich zakończeniu, należą bez wątpienia do kategorii ikonicznych fotografii z września 1939 r. Jest pewnym paradoksem, że zawdzięczamy to samym Niemcom, którzy postarali się, by "wyzwolenie Gdańska" zostało należycie przygotowane pod kątem propagandowym i medialnym (wynajęci fotografowie, reporter nagrywający mikrofonem wypowiedzi uczestników walk niemalże "na żywo", obecni kamerzyści). Mówimy zresztą zaledwie o jednym dniu walk i jednym miejscu, kilkunastogodzinnym oporze, grupie około 60 obrońców oraz (najprawdopodobniej) nie więcej, niż dwa razy większej liczbie napastników w mundurach gdańskiej policji, SS czy SA. Przecież w naszej historiografii mamy świetnie udokumentowane o wiele większe batalie...
A jednak. Już parę lat temu, przymierzając się do napisania kolejnego podrozdziału w rozprawie doktorskiej, z zaskoczeniem spostrzegłem, że choć literatury na temat obrony Poczty Polskiej na Heveliusplatz jest sporo, to jest ona zaskakująco uboga, jeśli chodzi o rzetelne przedstawienie przebiegu samych walk.
Wnikliwa analiza opublikowanych do tej pory prac, w których znalazły się informacje o obronie Poczty Polskiej w Gdańsku, czyli przede wszystkim artykułów i książek z jednej strony Aleksandra Śnieżko, Aleksandra Świtalskiego czy Franciszka Boguckiego, a z drugiej strony Rolfa Michaelisa i Dietera Schenka, jasno wykazała, jak wiele w tej materii jest wciąż znaków zapytania. W istocie najlepsze z tego grona prace (A.Świtalski i D.Schenk) dotyczą samej zbrodni sądowej.
Postanowiłem sięgnąć do źródeł, na której wymienieni wyżej autorzy bazowali, pisząc swoje prace. Przy okazji udało mi się odnaleźć kilka nowych, które pozwoliły znacząco uzupełnić naszą wiedzę, choć nie wyjaśniły wszystkiego. Okazuje się zresztą, że część materiałów wytworzonych po wojnie (pierwsze zeznania pięciu osób, które przeżyły wojnę, a były w gmachu poczty na Heveliusplatz 1 września) zaginęła, podobnie zresztą jak materiały, na których pracowała specjalna komisja ZBOWiD, która w latach 50. ub. w. podjęła się wyjaśnienia, czy czterech obrońców, którym udało się uciec i przeżyć wojnę, faktycznie nimi byli (była to jedna z pierwszych, ale nie ostatnia, kontrowersja, która dotknęła środowisko rodzin byłych obrońców Poczty Polskiej...). Nie odnaleziono do tej pory także dokumentacji wytworzonej przez stronę niemiecką (gdańską) - raportów, które powstały po walce, jak i dokumentacji bieżącej wytworzonej przez Grupę Eberhardta...
Powracające co jakiś czas pytanie o sens obrony jest tak naprawdę w moim odczuciu, najmniej aktualne. Decyzję o podjęciu walk przez Pocztowców należy bowiem rozpatrywać nie tylko w kategoriach wojskowych, ale także - a może właśnie przede wszystkim - w politycznych. Wtedy sens stawiania oporu staje się jasny.
Jakie więc pytania pozostają nadal otwarte? Zaskakująco ich wiele. W istocie, łatwiej byłoby stwierdzić, co wiemy na pewno, niż jakiej wiedzy nam brakuje...
Nie jesteśmy do dziś w stanie określić z całą pewnością, ile było osób nad rankiem w gmachu na Heveliusplatz (najpewniej 58-60). Niezidentyfikowane pozostają wciąż dwie ofiary wśród obrońców, które spłonęły w wyniku podpalenia piwnic gmachu.
Nie znamy dokładnie uzbrojenia, jakim dysponowali obrońcy, jak i ich dokładnych pozycji w budynku w przeciągu całego dnia walk...
Nie wiadomo, jakie dokładnie siły atakowały Polaków 1 września, jak były one liczne i jakim uzbrojeniem w istocie dysponowały (podczas poszczególnych ataków, których było łącznie trzy w ciągu dnia). Warto przypomnieć, że znany szczegółowy plan agresji, przygotowany na początku lipca 1939 r., ale - dziś to wiem - uległ on na pewno pewnej modyfikacji.W jakim jednak dokładnie zakresie - to pytanie otwarte...
W istocie także dokładny przebieg walk - godzina po godzinie - nie jest jasny. Znamy liczbę prób zdobycia budynku, ich ogólny zarys... Dane jednak dotyczące strat, jakie ponieśli atakujący, są enigmatyczne. Istnieją też duże wątpliwości co do faktu, czy kapitulacja nastąpiła po słynnych 14 godzinach (wg moich ustaleń - jednak nieco wcześniej). Podobnie nie jest prawdą, że atakiem od początku kierował dowódca gdańskiej Schutzpolizei, płk Willy Bethke.
Bardzo ostrożnie należy podchodzić do informacji o podłożeniu pod gmach przez saperów policji gdańskiej ładunku wybuchowego o sile rzekomo 600 kg trotylu. Gdyby faktycznie zdetonowano taki ładunek, to z całą pewnością wyrządziłby on o wiele większe szkody, niż to miało miejsce...
Część z moich ustaleń opublikowałem dwa lata temu w niewielkiej, popularnonaukowej broszurze wydanej nakładem IPN w serii "Patroni Naszych Ulic". Można ją odnaleźć łatwo jako plik przygotowany do ściągnięcia.
Nadal jednak staram się dotrzeć do nowych źródeł, które pozwoliłyby choć na krok zbliżyć się do rozwiązania zagadek związanych z obroną Poczty Polskiej w Gdańsku. Powyższym wpisem chciałem Państwa dziś, 77 lat po egzekucji Pocztowców, uczulić na pojawiające się na ten temat informacje. Myślę, że jesteśmy winni choćby próbować opisać ich losy rzetelnie i przedstawić możliwie najwierniej. To zadanie wciąż jest do wykonania.
Proszę trzymać kciuki.